sobota, 22 listopada 2014

Rozdział 14

 Zapraszam do przeczytania mojego pierwszego one-shota



— Co to jest utwór synkretyczny? — spytał Aleks, przeglądając moją książkę do polskiego.
Zostało nam pół godziny do rozpoczęcia lekcji. Pan Adam jechał dzisiaj wcześnie rano na jakieś spotkanie i blondyn poprosił mnie, żebym dotrzymał mu towarzystwa przez tą godzinkę. Dzień był dość wietrzny, ale słońca nie brakowało. Jesień w szybkim tempie zastąpiła lato, nie dając złudnej nadziei, że wrócą dni z temperaturą powyżej 30 stopni. Liście na drzewach powoli żółkły, a ludzie stawali się coraz bardziej melancholijni.

— Utwór, który łączy w sobie cechy epiki, liryki i dramatu — odpowiedziałem bez wahania.

Czułem się naprawdę pewnie. Od początku roku szkolnego starałem się uczyć na bieżąco oraz nadrabiać zaległy materiał. Nie obyło się bez pomocy Aleksandra, który wziął sobie za cel, żeby mnie wszystkiego nauczyć. W każdym razie jak na razie zaliczałem same sukcesy i chciałem utrzymać ten poziom już do końca.

— Idealnie — powiedział blondyn, zamykając podręcznik. — Wszystko potrafisz.

  Uśmiechnąłem się do niego szeroko i pozwoliłem, aby położył głowę na moim ramieniu. Milczeliśmy chwilę, aż w końcu Aleks mruknął z wahaniem:

— Mógłbym Cie o coś zapytać?
Popatrzyłem zdziwiony w jego piękne oczy.
— Oczywiście — odparłem, zastanawiając się o co może mu chodzić. — Nie mam przed tobą nic do ukrycia.

Chyba to co powiedziałem, podniosło go odrobinę na duchu, bo usiadł prosto i chwycił mnie za rękę.

— Wiem, że to jest dla ciebie temat tabu i może być to trudne, ale chciałbym cie dzisiaj odwiedzić, zobaczysz gdzie i jak mieszkasz - mówił spokojnie, bawiąc się moimi palcami. — Już rozmawiałem o tym z tatą i powiedział, że przyjedzie po mnie wieczorem, więc jeśli nie masz nic przeciwko...

Przymknąłem powieki i zamyśliłem się. Nie spodziewałem się, że wpadnie akurat na taki pomysł. Z oczywistych powodów nie chciałem go zabierać do mojego domu. Tak bardzo się starałem, by nie miał mnie za kogoś gorszego, a taką wizytą mogłem wszystko zaprzepaścić. Z drugiej strony nie mogłem go zawieść. Obiecałem sobie, że będę go uszczęśliwiać. W tych oczach za dużo było smutku, nie chciałem by tego kolejnym powodem.

— Rozumiem, że może być ci ciężko, ale możesz mi zaufać, naprawdę — szepnął, patrząc na mnie z zawziętą miną. Był to najbardziej uroczy widok na świecie.

— Już dobrze, dobrze. Pójdziemy do mnie po szkole, ale tylko na chwile — mruknąłem, zmierzwiając jego włosy.

— Dziękuje! — krzyknął i ucałował mój policzek.

Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, rozmawiając swobodnie na przypadkowe tematy. Niestety, do godziny ósmej zostało tylko dziesięć minut, dlatego zabrałem swoje rzeczy, pożegnałem się z Aleksandrem i poszedłem w stronę swojej klasy. Moją pierwszą lekcją była geografia, czyli jeden z bardziej lubianych przeze mnie przedmiotów. Naszym nauczycielem był młody mężczyzna - pan Cichocki, który wiedział jak dotrzeć do swoich uczniów. Jego wykłady potrafiły zaciekawić nawet mnie, a notatki były krótkie i treściwe.
Na korytarzu przed salą nie zastałem wielu osób. Byli jedynie ci, którzy dojeżdżali z daleka. Reszta przychodziła zaledwie kilka minut przed dzwonkiem. Żadnego z nas nie ciągnęło do ponadprogramowej nauki, to pewnie dlatego. Przysiadłem przy parapecie i wyciągnąłem z torby zeszyt do geografii. Pan Cichocki nie był wielbicielem niezapowiedzianych kartkówek i raczej nie pytał, ale mimo wszystko wolałem być przygotowany. Jednak nie potrafiłem skupić się na przypominaniu sobie regułek. Cały czas przeżywałem pomysł blondyna. Wiedziałem, że pójście do mojego domu źle się skończy, ale nie miałem pojęcia, jak przekonać do tego Aleksandra.
Przetarłem z westchnieniem czoło i oparłem głowę o zimną szybę. W widoku za oknem nie było nic pociągającego. Słońce zaszło za chmury, przez co wszystko zrobiło się szare i ponure. Nawet pogoda zwiastowała moją klęskę.
Kiedy zadzwonił dzwonek na lekcje, wszedłem do klasy i zająłem swoje standardowe miejsce w ostatniej ławce. Nie miałem siły być aktywny, dlatego zwyczajnie wyciągnąłem zeszyt oraz długopis, by zapisywać najważniejsze rzeczy.

— A teraz skupcie się na chwilkę — przemówił pan Cichocki, budząc tym sposobem połowę klasy. — Jesteście zobowiązani do wykonania jednego projektu w ciągu semestru. Każdemu z was dopasowałem jedną formę terenu. Pozbieracie na jego temat informacje i przedstawicie w formie albumu, dokładnie za dwa tygodnie. Liczę że podejdziecie do tego poważnie i rzetelnie wykonacie swoją prace. Będzie to pięćdziesiąt procent waszej oceny semestralnej, dlatego radzę wam się przyłożyć. Listę z poszczególnymi formami terenu wywieszę na długiej przerwie, na tablicy korkowej przed salą. Znajdą się też wypunktowane wymagania. A teraz, możecie się spakować i poczekać w spokoju na dzwonek.

Jęknąłem w duchu. Nie uśmiechało mi się przygotowywanie jakiegoś głupiego projektu, z którego i tak wszyscy dostaną dobre oceny. Tak czy inaczej nie mogłem przejść koło tego obojętnie, połowa oceny piechotą nie chodzi, a mi przyda się każdy pozytywny stopień.
Kolejną lekcją był język polski. Na przerwie próbowałem jeszcze powtórzyć wszystkie informacje, ale i tak czułem, że jestem dobrze przygotowany. Na szczęście, nie pomyliłem się. Spokojnie wypełniłem kartę odpowiedzi. Żadne zadanie nie sprawiło mi problemu, więc mogłem lekko odetchnąć.
Reszta zajęć minęła mi w napiętej atmosferze. Nie potrafiłem wyrzucić z głowy wizji popołudniowej wizyty, dlatego cały czas byłem poddenerwowany. Nauczyciele też to zauważyli, przez co zarobiłem dodatkowe zadania z matematyki i fizyki, jakby to miałoby mi w jakikolwiek sposób pomóc...

Po skończonych lekcjach, udałem się ponownie tego dnia pod sale z geografii. Szybko przeleciałem wzrokiem listę, doszukując się mojego nazwiska. Przypadły mi lasy równikowe, czyli w sumie nie najgorzej. Aleks miał jeszcze język angielski, dlatego postanowiłem udać się do szkolnej biblioteki. Wolałem pozbierać materiały do projektu już teraz, niż potem panikować.
Musiałem przejść przez całą szkołę, na koniec lewego skrzydła budynku. Było to naprawdę imponujące pomieszczenie, wypełnione ogromną liczbą książek, które były podzielone na kilka działów. Nigdy nie potrafiłem się tutaj odnaleźć, ale liczyłem na łut szczęścia. Wszedłem po cichu do środka, wdychając aromatyczny zapach papieru i ruszyłem w półki. Miałem nadzieje, że znajdę coś odpowiedniego, co pozwoli mi w jakiś ciekawy sposób przedstawić lasy równikowe.
Krążyłem pośród wielkich półek, starając się nie wyglądać na idiotę, ale czułem, że wychodzi mi to dość średnio.

— Czego szukasz?

Donośny szept, tak bardzo mnie przestraszył, że podskoczyłem w miejscu, chwytając się za serce. Odwróciłem się i spojrzałem prosto na śmiejącego się Mikołaja.

— Nie bywasz tu za często, co Młody? — zapytał, uśmiechając się szeroko.
— To nie jest śmieszne! — żachnąłem się oburzony. — Pomożesz mi?
Nikt nie potrafił się oprzeć mojej minie biednego szczeniaczka.
— Jeśli tylko odpowiesz mi na moje pierwsze pytanie — odpowiedział, poprawiając wpadające do oczu włosy.
— Lasy równikowe, cokolwiek o lasach równikowych.

Chłopakowi wystarczyło tylko tyle. Pognał do prawidłowej półki i zaczął ściągać jakieś grube tomy encyklopedii. Na szczęście wybrał tylko trzy książki, które w zwięzły sposób tłumaczyły co i jak. Usiedliśmy razem przy stoliku koło okien, gdzie mogłem przekartkować książki. Mikołaj wyciągnął swoją książkę, którą czytał w ciszy. Zanim zabrałem się za prze ciekawy świat lasów równikowych, wysłałem wiadomość Aleksandrowi, gdzie mnie znajdzie po skończeniu zajęć.

— To coś poważnego? — spytał mój kolega, nie odrywając się od lektury.
— Co masz na myśli? — spojrzałem na niego zdziwiony.
— Związek w tą... osobą. To dla ciebie coś ważnego? — powtórzył, uśmiechając się delikatnie.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć, dlatego siedziałem z głupkowatym wyrazem twarzy starając się dobrze dobrać słowa.

Jednak nie musiałem odpowiadać. Nagle moje oczy zasłoniła para dłoni, a do ucha ktoś szepnął: "zgadnij kto to?!". Nie miałem wątpliwości.

— Cześć — mruknąłem, mierzwiąc Aleksowi włosy. — Jak Ci minął dzień?
— Całkiem dobrze, bez większych uniesień, a jak twój polski? — odparł wesoło, uśmiechając się od ucha do ucha.
— Też nieźle — mruknąłem.
Kątem oka zobaczyłem, jak Mikołaj się nam przygląda, dlatego od razu się zreflektowałem.
— Aleks to jest Mikołaj, Mikołaj poznaj Aleksandra. — Przedstawiłem ich sobie.
— Aleksander Sobesto, najpopularniejszy chłopak w naszej szkole, nienaganne oceny, laureat językowy i doskonały dżokej. Ciesze się, że mogę cie w końcu poznać — powiedział mój starszy kolega, podając rękę blondynkowi.
— Mikołaj Czarnota, najbardziej pracowita i ułożona osobą, jaką widziały mury tej szkoły, świetny grafik i poeta. Ciebie również miło poznać — odbił piłeczkę Sobesto.

Przez chwilę patrzyli na siebie, uśmiechając się delikatnie. W końcu postanowiłem przełamać tą dziwną atmosferę.
— Dobrze, to idziemy? — zwróciłem się do Aleksa, zbierając powoli swoje rzeczy.
— Jasne, miłego dnia Mikołaju — powiedział i ruszył za mną w stronę wyjścia.

Pomachałem koledze na do widzenia i wypożyczyłem potrzebne mi książki.
Szliśmy powoli, rozmawiając o mało istotnych rzeczach. Szczerze mówiąc, duchem, w ogóle nie byłem przy blondynie. Cały czas zastanawiałem się, co zastaniemy w moim domu i jaka będzie jego reakcja. Miałem w głowie różne scenariusze i żaden mnie nie pocieszał. Starałem się znaleźć jakąś wymówkę czy argument, który pozwoliłby nam oszczędzić sobie tej wizyty, jednak nie wymyśliłem nic konkretnego. Poza tym, wiedziałem jak bardzo Aleksandrowi na tym zależy.
Zbliżaliśmy się do mojego osiedla. Z nerwów zacząłem przygryzać dolną wargę. Nagle Aleks złapał mnie za rękę i zatrzymał się. Spojrzałem na niego zmieszany.
— W ogóle mnie nie słuchasz — wyrzucił, patrząc na mnie zatroskany.
— Przepraszam — odparłem ze skruchą. Naprawdę nie chciałem żeby tak to wyglądało, ale nie potrafiłem się na niczym skupić.
— Rozumiem, że się denerwujesz, ale naprawdę nie masz czym. Jestem przygotowany na wszystko, musisz mi uwierzyć. Nie zmienię o tobie zdania przez pryzmat twojej rodziny — mówił miękko, a jego słowa były jak miód na moje serce.
Rozluźniłem się trochę, ale nadal miałem gulę w gardle.
— Miejmy to już z głowy — mruknąłem i pociągnąłem chłopaka w kierunku mojego bloku.

Aleksander już nie starał się mnie zagadywać, najzwyczajniej szliśmy w ciszy. W myślach, starałem odliczać od dziesięciu do zera, by choć troszkę ukoić nerwy. Oczywiście nic mi to nie dało, więc kiedy stanęliśmy przed drzwiami, cały się trząsłem. Chaotycznie wyciągnąłem klucze z torby i drżącymi dłońmi przekręciłem zamek. Weszliśmy do przedpokoju. Na szczęście w środku zastaliśmy tylko ciszę. Odetchnąłem lekko i poprowadziłem blondynka przez mieszkanie, pokazując mu poszczególne pokoje. Nie było to nic ciekawego, obskurne ściany i stare meble, gdzieniegdzie walające się śmieci, nie miałem czym się chwalić. W końcu dotarliśmy do mojego pokoju, który wyglądał o niebo lepiej niż reszta. Aleks rozglądał się ciekawie, mrużąc oczy. Przeszukał wzrokiem każdą rzecz i mebel, znajdujący się w pokoju.

— Możemy już stąd iść, proszę? Na spacer do parku, czy coś? — zapytałem, przygryzając wargę.
Nie zastaliśmy moich rodziców w domu, to fakt, ale zawsze mogli wrócić.
Blondynek podszedł do mnie i przytulił, całując czoło.
— Tak, myślę, że możemy iść - mruknął, uśmiechając się. — Dziękuje, że mnie tutaj przyprowadziłeś.

Kiedy znaleźliśmy się na terenie parku, zacząłem się cieszyć jak głupi. Nie zawiodłem Aleksa, a wizyta w domu też nie była tak straszna jak myślałem. Wstąpiliśmy do pobliskiej lodziarni, korzystając z braku minusowej temperatury.
Na początku trzymała się nas niezręczna cisza, ale po paru chwilach wszystko wróciło do porządku dziennego. W pewnym momencie Aleksander pobrudził sobie nos waniliową mazią, a ja nie potrafiłem powstrzymać śmiechu. Przyciągnąłem go do siebie i drobnym pocałunkiem pozbyłem się słodyczy. Dzięki Bogu nie było wokoło wielu ludzi, a ci co byli, kompletnie nie zwrócili na nas uwagi. Śmiejąc się głośno, blondyn pociągnął mnie za rękę.
Spacerowaliśmy, podziwiając zachodzące słońce. Zmrok zapadał dużo szybciej niż w wakacje, a my dalej nie potrafiliśmy się do tego przyzwyczaić. Gdy kończyliśmy zataczać koło wokół parku, do Aleksa zadzwonił jego tata. Umówili się, że przyjedzie po niego pod mój blok.
Droga powrotna minęła nam szybko. Korzystając z chwili samotności, przyparłem blondyna do muru i pocałowałem mocno. Rozchyliłem jego usta wargami, złączając nasze języki. Jak zwykle smakował słodko, nie potrafiłem się nasycić. Całowaliśmy się długo i agresywnie, tak, że straciłem świadomość ze światem, liczyła się tylko bliskość chłopaka przy mnie.
Wracaliśmy z opuchniętymi od czułości wargami i rumieńcami na policzkach. Byłem w nieziemskim humorze... do czasu.
Weszliśmy właśnie na moje osiedle, gdy w oddali dostrzegłem samochód pana Adama oraz jego sylwetkę. Zdziwiłem się, gdyż nie był on sam. Obok niego stała jeszcze jedna osoba, wraz z którą nagabywali trzecią. Przyspieszyliśmy kroku, wprawiając nasze serca w szybsze bicie.
Wreszcie byliśmy dostatecznie blisko, by móc rozpoznać pozostałe osoby. Z zaskoczeniem stwierdziłem, że byli nimi pan Krzysztof oraz... moja mama? Zamurowało mnie. Nie rozumiałem, dlaczego pan Sobesto wraz ze swoim kolegą kłóci się z moją rodzicielką, ale wyglądało to na coś poważnego. Aleksander puścił się biegiem, krzycząc coś do swojego ojca. Ja nie potrafiłem się poruszyć. Stałem na środku chodnika, gapiąc się na zaistniałą sytuacje.
Blondynek dotarł do swojego taty, przywracając go na ziemie. Zapadła między nimi dziwna cisza, która pozwoliła mi na ruch. Zbliżyłem się powoli, mając mieszane uczucia.

— Mógłby mi ktoś wytłumaczyć co się dzieje? — spytałem, petryfikując pozostałe osoby.
Kiedy nikt mi nie odpowiedział, spojrzałem na swoją mamę.
— To już nie moja sprawa, wracam do domu — powiedziała obojętnie. — A wy nie zawracajcie mi więcej głowy.
Panowie Adam i Krzysztof spojrzeli na nią dziwnie, odprowadzając ją wzrokiem.

Aleksander podszedł do mnie i złapał za rękę.
— O co chodzi? — zwróciłem się do niego.
Ten pogłaskał wierzch mojej dłoni i skinął głową na mężczyzn.
Pan Krzysztof odwrócił się do mnie i powiedział:
— Chodzi o to, że... jesteś moim synem.

3 komentarze:

  1. O kurwa mać. To było tak zajebiste, że brakuje mi normalnych słów! Okropnie się bałam, że nie dodasz rozdziału, a tu proszę! Genialny i zaskakujący rozdział. Już miałam ochotę narzekać, że nic nie stało się w mieszkaniu Marcina, ale ta scena na koniec wystarczająco mnie zaskoczyła (oczywiście był to miły i ciekawy szok) Błędów nie znalazłam, ale i tak nie zwracam na takie rzeczy uwagi. One i tak by nie zmieniły sensu treści i jej przekazu ;) Genialny rozdział i z niecierpliwością czekam na następny! Pozdrawiam, życzę weny i całuję! :*
    *Megan*

    OdpowiedzUsuń
  2. O jaaaa, superowe, genialne, rewelacyjne ^^ a juz myslalam, ze zapomnialas o blogu a tu prosze, wchodze, patrze i nowe rozdzialy :3 reszta napewno tez jest dobra ;* zycze weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    tak jak myślałam, Krzysztof jest jego ojcem, ciekawe jak Marcin na to zareaguje....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń