czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 3

Siedem! :) Jak tam świąteczny nastrój? :) Będzie do niego malutkie napomknięcie w następnym rozdziale :). Wtedy też, zacznie się coś więcej "dziać".
Mam cichą nadzieje, że są tu fanki "Larry'ego Stylinsona" gdyż mam zamiar właśnie tych dwóch bohaterów umieścić w następnym opowiadaniu.
Enjoy!



  Następnego dnia wróciłem do ośrodka jeździeckiego w perfidnym nastroju. Moja matka, pijana od samego rana, znów miała do mnie jakieś pretensje. Kiedy była w takim stanie wszystko ją denerwowało. Tym razem chodziło o moje świadectwo. Dopiero teraz sobie przypomniała, że skończył się rok szkolny i patrząc na moje oceny, uznała że są niewystarczające. Gdy oznajmiła mi, że muszę siedzieć w domu i się uczyć, po prostu ją wyśmiałem. Tym razem nie zareagowała jak zwykle. Piekący ślad na moim policzku, nie pozwalał mi o tym zapomnieć. Czułem się z tym naprawdę źle. Moi rodzice nigdy nie byli wzorowi, to fakt, jednak nie posunęli się nigdy do przemocy. Nie było to mocne uderzenie, niestety tylko fizycznie. 
  Smętnie przebierając nogami, dotarłem do bramy głównej. Nie spodziewałem się niczego wyjątkowego po tym dniu. Na szczęście się myliłem. Jak co dzień wszedłem do dużej stajni, by dostać się do mniejszej, to była najkrótsza droga. Leniwie przejeżdżałem wzrokiem po kolejnych koniach. Byłem strasznie zdziwiony gdy boks konia Intro nie był pusty. Zobaczyłem pięknego konia rasy hanowerskiej, z siwą grzywą oraz ogonem. Wyglądał na bardzo młodego, ale równocześnie doświadczonego wierzchowca. Był bardzo majestatyczny, biła od niego doskonałość, świadomość swojej doskonałości.
   Uśmiechnąłem się lekko i podszedłem bliżej. Wyciągnąłem dłoń by go delikatnie pogłaskać, lecz on prychnął i gwałtownie uderzył kopytami o podłogę. Przestraszony, odskoczyłem od ogrodzenia.
 Intro spokój.  Usłyszałem cichy, ale melodyjny głos.
  Zobaczyłem jak Aleks wchodzi do budynku. Miał na sobie typowy strój do jazdy konnej. Jego długie, chude nogi były idealnie wyeksponowane przez obcisłe spodnie, tak samo było z klatką piersiową. Może nie miał wielkich mięśni, ale widać było że trenuje. W dłoni trzymał jeszcze palcat i toczek. Przełknąłem głośno ślinę i odetchnąłem.
 Cześć.  Uśmiechnął się do mnie szeroko.  Przepraszam za niego, źle reaguje na obcych.
  Aleksander podszedł do konia i uspokoił go. Patrzyłem na to z niemałym podziwem. Więź jaka ich łączyła, pokazała mi wtedy po raz pierwszy prawdziwą miłość między człowiekiem a zwierzęciem. Wystarczył zwykły dotyk a Intro uregulował oddech i stanął normalnie.
 Podejdź.
  Blondyn nie czekał na moją odpowiedź. Szybkim ruchem ręki pokazał mi, że mam się pospieszyć, więc zbliżyłem się do niego niepewnie. Niestety on albo tego nie zauważył, albo po prostu się nie przejął. Złapał mnie za nadgarstek i splótł nasze palce. Spojrzałem na niego zdziwiony, ale on w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Podłożył nasze dłonie pod nos konia, by mógł przyzwyczaić się do zapachu. Ten nerwowo przyjął ich obecność.
 Intro, Marcin nam nic nie zrobi, ani Tobie, ani mi. To nasz przyjaciel.  Aleks starał się przemówić do konia.
  Rumak najwyraźniej to zrozumiał, bo po chwili pozwolił mi się pogłaskać. Kiedy Blondyn to zauważył, zabrał swoją dłoń i uśmiechnął się szeroko, przez co moje policzki zarumieniły się nieznacznie.
 Jeśli będziesz dla niego łagodny, nie będziesz się zachowywać zbyt impulsywnie i, co najważniejsze, będziesz w dobrych stosunkach ze mną, Intro stanie się Twoim przyjacielem.
 Dziękuje  powiedziałem cicho i popatrzyłem w jego błyszczące, zielone oczy.
  Zobaczyłem w nich szczerość i sympatię, co mnie bardzo ucieszyło. Tą błogą chwilę przerwał nam zdenerwowany Filip:
 Marcin, co Ty tutaj robisz? Od dwudziestu minut powinieneś się zajmować swoimi końmi.
  Zrobiło mi się głupio. Już chciałem go przeprosić i grzecznie pójść, ale zimny głos Aleksa mnie zatrzymał:
 Daj mu spokój, przecież zdąży wszystko zrobić.
  Jego zachowanie zmieniło się diametralnie. W jego ślicznych oczach widać było złość i rozdrażnienie. Spojrzałem na niego niepewnie, ale popatrzył na mnie uspokajająco.
 Nie Ty tutaj rządzisz młody, więc lepiej się nie wtrącaj.
  Filip także nie był przyjaźnie nastawiony do Blondynka. Byłem bardzo ciekawy dlaczego tak między nimi jest.
 To ja już pójdę  powiedziałem cicho.  Na razie.
 Aleks znowu uśmiechnął się szeroko i mrugnął do mnie. .

  Uwinąłem się z wszystkim szybciutko, pogwizdując pod nosem. Tym razem Filip nie przyszedł mi pomóc. Czułem że z jakiegoś powodu jest bardzo zły i wolałem nie wchodzić mu w drogę, więc zrobiłem wszystko sam. Może nie było to zbyt skromne, ale musiałem przyznać, że poszło mi świetnie. Przed wypuszczeniem maluchów poszedłem sprawdzić czy płot został naprawiony. Nie chciałem żeby sytuacja z wczoraj się powtórzyła. Na szczęście wszystko wyglądało na zreperowane. W przyszłym tygodniu miała pojawić się też ekipa, która będzie wymieniać go na nowy. Mogłem spokojnie wpuścić konie na wybieg. Jak zwykle były bardzo żywiołowe, przez co ledwo utrzymywałem ich uprząż w rękach. Reszta już poszła gładko.
  Poranki zawsze mijały mi dość szybko. Miałem wtedy najwięcej pracy i nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak szybko płynie czas. Przez to, po posprzątaniu wszystkiego, zaczęło mi się okropnie nudzić. Postanowiłem się trochę rozejrzeć. Mimo tego, że spędzałem tutaj praktycznie całe dnie, nie znałem do końca tego miejsca. Najpierw skierowałem się do małej stajni. Przechodząc przez nią, ujrzałem drabinę. Bez krępacji zacząłem wdrapywać się po niej na górę. W paru miejscach szczebelki były uszczerbione, dlatego musiałem być bardzo ostrożny. Znalazłszy się na piętrze, zobaczyłem całą podłogę pokrytą sianem. Delikatnie przerzuciłem stopy na nie, sprawdzając czy jest dostatecznie ugniecione. Grunt był dość twardy, ale chciałem znaleźć troszkę miększe miejsce. W końcu ulokowałem się przy małym oknie, skąd miałem idealny widok na okolice. Położyłem się na plecach, podkładając rękę pod głowę i spojrzałem przez szybę. Zobaczyłem jak z dużej stajni wychodzi Filip niosący wiadro z jabłkami i marchewkami. Podszedł do płotu u zaczął częstować nimi zadowolone konie. Po chwili, z tego samego budynku wyszedł Aleksander, wraz ze swoim koniem, który był przygotowany do jazdy. Cały jego sprzęt był w srebrnym kolorze, przez co wyglądał niemal magicznie. To samo mogłem powiedzieć o jego właścicielu. Aleks uśmiechał się lekko do siebie zakładając rękawiczki. Kiedy już je ubrał, pociągnął Intro za wodze i skierowali się razem na wybieg do skoków. Zauważyłem że Filip patrzy gniewnie, starając się nie zwracać na tą dwójkę uwagi. Blondyn jakby tego nie zauważył. Znalazłszy się w środku, wskoczył na grzbiet hanowera  i zaczął wykonywać przeróżne ćwiczenia.
  Spędziłem tak godzinę, gapiąc się na niego podczas treningu. Byłem oczarowany jego ruchami, pasją widoczną na pierwszy rzut oka i miłością, którą otaczał wszystko dookoła. Oprócz tego, był w tym naprawdę dobry. Razem z koniem zręcznie przeskakiwali kolejne przeszkody, jakby to było coś naturalnego, jakby żaden z nich nic nie ważył, a grawitacja stała się jedynie nic nie znaczącym pojęciem wspominanym na lekcjach fizyki.
  Pochyliłem się trochę do przodu, by przyjrzeć się temu z bliższej odległości. Krzyknąłem przerażony spadając przez dziurę nieugniecionego siana prosto na dół. Na szczęście lądowanie miałem miękkie. Znalazłem się na stosie siana, które znajdowało się przy boksach. Strzepałem śmieci z mojego ubrania i wyszedłem na dwór. Od razu złapał mnie Filip, prosząc o pomoc przy posprzątaniu dużej stajni, gdyż on musiał pilnie wyjść. Zgodziłem się, bo co innego mogłem zrobić? Nie żebym był leniem, ale wolałem dalej obserwować Intro i Aleksa. Z westchnieniem wziąłem się do roboty.
  Pierwszy raz jakieś zajęcie w tym miejscu tak bardzo mi się dłużyło. Co chwile przystawałem, by przetrzeć spocone czoło, czy przeczesać palcami włosy. Każdy ruch wykonywałem w żółwim tempie, chodź, patrząc na niektóre momenty, powinienem przeprosić żółwie.
  Kiedy po, trwającej godziny (przynajmniej w mojej głowie), pracy skończyłem wszystko, odetchnąłem z ulgą. Ściągnąłem z siebie przemoczony od potu koszulek, wieszając go na jednej z desek. Nie byłem jakoś przesadnie umięśniony, ale według mnie wyglądałem całkiem dobrze. Skierowałem się powoli do wyjścia, lecz przez niezawiązane sznurówki wywróciłem się, zdzierając sobie lekko skórę z nadgarstków. Usłyszałem cichy chichot zza moich pleców.
 Dość często się przewracasz, co?
Podniosłem głowę i zobaczyłem Aleksa wchodzącego z drugiej strony, niosącego siodło i uzdę, które odłożył na bok. Szybko wstałem na nogi i otrzepałem spodnie.
 Mam dzisiaj zły dzień  mruknąłem i automatycznie przeczesałem palcami włosy.
 Jesteś teraz zajęty?  zapytał Blondyn przekręcając głowę w bok.
Przyznam, trochę mnie to rozczuliło.
 Właśnie skończyłem. Mam wolną chwilę.
 Cudownie.  W jego oczach błysnęło coś niebezpiecznie.  Spróbuje Ci poprawić humor. Chodź!

  Aleksander chwycił mnie za rękę i pociągnął ku wyjściu. Kiedy znaleźliśmy się na dworze, promienie słoneczne automatycznie mnie oślepiły, więc dałem się prowadzić chłopakowi.
  W końcu dotarliśmy do jego domu i skierowaliśmy się do kuchni. Aleks kazał mi usiąść przy stole i poczekać. Patrzyłem jak krząta się po pokoju, starając się coś przygotować. Nie żeby szło mu źle, po prostu było widać, że nie robi tego za często. Lekko mówiąc... Po dłuższej chwili trzymał w rękach dwa duże pachnące kubki z gorącą czekoladą z bitą śmietaną i słodkimi piankami.
  Spojrzałem zdziwiony na wychodzącego z pokoju Aleksandra.
 No co?  spytał przymykając oczy.  Chyba nie chcesz tutaj siedzieć, nie?

  Nie odpowiedziałem. Po prostu poszedłem w ślad za nim. Poprowadził mnie na piętro, gdzie znajdował się jego pokój. Po drodze rozglądałem się, doszukując się czegoś ciekawego. Niestety, nic takiego nie znalazłem. Był to zwyczajny dom rodziny z dwudziestego pierwszego wieku.
  Przeszliśmy przez drewniane drzwi, na których wisiała, pomalowana na czarno, podkowa. Jego pokój był bardzo przestronny i przytulny. Na dwóch równoległych do siebie ścianach królowała stonowana zieleń, a pozostałe dwie były białe. Wszystkie meble wykonane zostały z jasnego drewna, czyli kolejno: pięknie zdobione łóżko stojące pod oknem, biurko oraz regał zapełniony różnymi rzeczami. Były tam książki, przybory do pisania, piórniki i dużo zeszytów. Jednak to nie one najbardziej rzuciły mi się w oczy. Na dwóch najwyższych półkach znajdowały się rozmaite puchary, medale i dyplomy. Podszedłem do największej statuetki i przejechałem powoli palcami po srebrnych literach: Wicemistrz Polski 2010. 
 Łał!  westchnąłem głośno z zachwytu.  Jestem pod wrażeniem.
Obróciłem się do Aleksandra który usiadł na łóżku, odstawiając oba kubki na na szafkę nocną.
 Dziękuje  odpowiedział cicho, lekko się rumieniąc.

  Po chwili pokręcił szybko głową, rozwiewając swoje loki po czym ułożył je ponownie. Uśmiechnąłem się do niego i usiadłem na przeciwko, zabierając swój kubek. Pociągnąłem duży łyk słodkiego napoju.
 Cudowna  mruknąłem i oblizałem usta.

  Aleks zaśmiał się i zrobił to samo. Po dwóch godzinach rozmów, ciągłego śmiania się i wygłupiania, musiałem wrócić do pracy. Mój towarzysz również nie miał więcej czasu. Razem ze swoim tatą miał poznać swojego nowego trenera. Wyjaśnił mi, że pod koniec wakacji będą kolejne mistrzostwa, do których musi już zacząć przygotowania. Po umyciu kubków, wymieniliśmy się jeszcze numerami telefonów i każdy poszedł w swoją stronę.

  Oparłem się o płot za którym biegały starsze konie i Laila. Była to klacz będąca w ciąży. Przeskoczyłem przez płot i podszedłem do niej. Przy niej czułem się najswobodniej. Do reszty zwierząt zachowywałem dystans, lecz ten był nad wyraz spokojny. Poklepałem ją delikatnie po plecach i głowie. Skinąłem głową w stronę bramki i poszedłem w jej stronę. Bez problemu ruszyła za mną. Byłem ciekawy kiedy wreszcie pojawi się źrebak, dlatego postanowiłem spytać potem Aleksa.
  Sprawnie zamknąłem resztę koni i mogłem wrócić do domu, wziąłem jeszcze swoje rzeczy i ruszyłem w drogę powrotną. Przy bramie wyjściowej natknąłem się jeszcze na Filipa. Podziękował mi za przejęcie jego pracy i rozczochrał moje włosy. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Cieszyłem się, że w końcu mnie docenił.
  Wróciłem do domu w bardzo dobrym nastroju. Moich rodziców nie było, co tylko wzmogło moją radość. Wszedłem do mojego pokoju i jęknąłem głośno. Przez mój pośpiech zrobił się straszny bałagan. Może nie byłem pedantem, ale lubiłem kiedy wszystko leżało na swoim miejscu. Zachłannie zbierałem kolejne ubrania z podłogi, tak samo jak inne rzeczy. Miałem dużo zapału, dlatego poszło mi to bardzo szybko. Po kilkudziesięciu minutach padłem na łóżko, zakopując się w miękkiej pościeli. Leżałem w ciszy, ciesząc się otaczającym mnie spokojem, gdy nagle zakłócił ją dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyciągnąłem z kieszeni telefon i otworzyłem skrzynkę.

Łukasz: Pilna sprawa. Masz czas? 

  Odpisałem szybko i przebrałem się w codzienne ubranie. Parę minut później, ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłem je, a przed nimi stal uśmiechnięty od ucha do ucha szatyn.
 Chodź szybko! Musimy się pospieszyć  powiedział szybko, ciągnąc mnie za ramię.
Wzdychając tylko ciężko, ubrałem buty i zamknąłem drzwi na klucz. Dobrze wiedziałem, że jeśli on się na coś uprze, to nie da się mu tego wybić z głowy.
 O co chodzi?  spytałem, kiedy byliśmy już na dworze.
 Dogadałem się z chłopakami z trzeciej  mówił wesoło.  Powiedzieli, że możemy dzisiaj przyjść.

  Już wiedziałem dlaczego był taki radosny. Owiana złą sławą grupa chłopaków z trzeciej klasy liceum, była dla niego czymś w rodzaju autorytetu. Niektórzy nimi gardzili, inni starali się przypodobać, dokładnie tak jak mój przyjaciel. Ja wolałem podchodzić do nich z dystansem. Wolałem nie wchodzić im w drogę, tylko trzymać się na uboczu, nie narażając. Dlatego niezbyt podobała mi się wizja spędzenia z nimi całego wieczoru. Przez całą drogę starałem się wymyślić jakąś dobrą wymówkę, żeby wrócić do domu. Niestety, nic dobrego nie przychodziło mi do głowy. Nie miałem, martwiących się o mnie rodziców, czy młodszego rodzeństwa do pilnowania. Nawet psa nie posiadałem, dzięki któremu mógłbym wrócić wcześniej do domu.   Z ciężkim sercem szedłem dalej za szatynem, który pogwizdywał wesoło pod nosem. Dotarliśmy do miejskiego parku, który wyznaczał granice między porządniejszą częścią naszego miasta, a tą drugą, bardziej zaniedbaną. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego nie mieszkamy właśnie tam. Nigdy jednak, tak do końca, tego nie pojąłem, ale mogłem tylko dziękować w duchu, że jednak tak jest. Przemknęliśmy koło, bogatego w atrakcje, placu zabaw. Było to miejsce do którego przychodziły najczęściej młode matki z dziećmi, czy starsze dzieciaki, którym inni zajęli boisko szkolne. Potem weszliśmy na teren należący głownie do niestabilnych hormonalnie nastolatków. Jednym słowem - dramat.
  W końcu dotarliśmy do małego skwerku. Na równoległych do siebie ławkach, zwróconych do siebie, siedziało trzech chłopaków i jedna dziewczyna. Tą grupę poznałem od razu. Byli to uczniowie z nieciekawą przeszłością. Każdy liczył się z tym, że mieli trudne życie i na niektóre ich wybryki, przymykali oko. Odetchnąłem lekko, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że nie mamy do czynienia z groźnymi osobami.
  Wszyscy mieli w sobie coś charakterystycznego. Mikołaj był cichy i spokojny. Oczywiście, tylko na pierwszy rzut oka. Niepozorny, chudy chłopak o blond włosach, którego inteligentne spojrzenie lustrowało mnie zza okrągłych, czarnych okularów. Nie spodziewałbym się żadnego ataku, ani zagrożenia z jego strony. Kiedy podawał mi rękę na przywitanie, zza jego pleców wyskoczył Jasiek, najmłodszy z nich, a jednocześnie najbardziej roztrzepany chłopak. Jak dla mnie, zachowywał się bardzo dziecinnie, jednak to dodawało mu uroku. Ostatnim z chłopaków był Tomek. Był z nich najbardziej postawny. Wyróżniały go mięśnie i szerokie barki. Był również wysoki, dużo wyższy ode mnie. Jego ciemne brązowe oczy patrzyły teraz na mnie podejrzliwie. Miał dość krótkie włosy, którymi bawiła się, siedząca mu na kolanach, jego dziewczyna - Oliwia. Od razu poczułem jak ocenia mnie wzrokiem. Musiałem jej przyznać, była śliczna. Jej długie falowane rude włosy delikatnie opadały na jej plecy. Często zakładała kosmyk, bądź dwa za ucho. Miała duże szare oczy i piękną figurę. Mimo że była taka ładna, nie spodobał mi się jej charakter. Od pierwszej chwili wydawała mi się jakaś dziwna.
  Kiedy podałem wszystkim rękę na przywitanie, usiedliśmy na drewnianych ławkach. Łukasz był przeszczęśliwy. Cały czas rozmawiał wesoło z wszystkimi, kiedy ja tylko im się przyglądałem. Z natury wolałem się nie wychylać. Bałem się, że coś pójdzie nie tak, że może nam się coś stać, ale nie było tak źle.
  Nasz spokój przerwało przybycie jeszcze jednego chłopaka. Wyglądał na starszego ode mnie i mojego przyjaciela, ale nie od reszty. Zataczał się lekko i podśpiewywał pod nosem. Szczerze mówiąc, na początku, przestraszyłem się. Myślałem że może coś od nas chcieć, zaczepić.
 Kamil!  warknął pod nosem Mikołaj.
    Jego oczy błyszczały wściekle. Podniósł się powoli i zaczął zbliżać się do intruza. Pozostali nie byli wzruszeni tym zachowaniem, mimo że blondyn wyglądał jakby chciał go zabić.
 Braciszku!  Kamilowi zabłysły oczy, kiedy dostrzegł Mikołaja. Rzucił się na niego i przyciągnął do uścisku.
  Cała grupa zaśmiała się. Blondyn pozwolił się przytulać drugiemu chłopakowi, po czym uderzył go delikatnie w tył głowy.
 Muszę go zabrać do domu. Jest za bardzo pijany, jeszcze coś głupiego odwali.

  Kiedy oboje odeszli, reszta ekipy również zaczęła się zbierać. Pożegnałem się grzecznie ze wszystkimi i sam ruszyłem w drogę powrotną. Naciągnąłem kaptur na głowę i wsadziłem ręce do kieszeni. Było zimno i ciemno. Co chwile na drogę padał dziwnie wyglądający cień, który tylko wzmagał mój niepokój. Chciałem jak najszybciej znaleźć się na mojej ulicy.
  Ostatnie parę metrów przebiegłem i z bijącym głośno sercem wbiegłem do klatki. Wbiegłem po schodach, przeskakując po dwa stopnie na raz i wszedłem do mieszkania. Po cichutku przemknąłem przez przedpokój. Zajrzałem jeszcze do sypialni moich rodziców. Telewizor był włączony, a po podłodze walały się śmieci i puste butelki po alkoholach. Oboje leżeli rozwaleni na łóżku, chrapiąc głośno.
  Oczy zaczęły mnie piec, ale nie chciałem płakać. To było głupie, wiem. Jednak gdzieś w środku, miałem jeszcze nadzieje na to, że się zmienią.
  Poszedłem do swojego pokoju i rzuciłem się na łóżko. Byłem zmęczony i chciałem już tylko w spokoju zasnąć, zapominając o wszystkich problemach.
  Nagle usłyszałem dzwonek przychodzącego smsa. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Serce mocniej mi zabiło. Aleksander. Otworzyłem ją pospiesznie. Jedno zwyczajne słowo sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Odpisałem to samo - Dobranoc. 

          ROZDZIAŁ 4 

3 komentarze:

  1. Jejku *.* to jest świetne, cały czas czekałam na ten rozdział a tu patrzę i jest ! Kochana, świetnie piszesz literówek co prawda nie masz i jakiś tam błędów też :) rozdział jest zajebistyy i czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. mraau, tacy uroczaśni ^·^ coraz bardziej lubię to Twoje opko :D

    love&peace
    paranoja

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    czyżby był jakiś zatarg między Filipem, a Aleksandrem, czasami mam wrażenie, ze Filip jakby był po części rodziną...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń