Nie, na kolejny rozdział nie będziecie musieli tak długo czekać. Zepsułam komputer i przez to nic nie dodawałam (brawo ja!). Przynajmniej mam napisaną już sporą część następnego rozdziału.
Jeśli chodzi o magię taką, jaka była w kwśd to nie :) Ta historia dzieje się w naszej codzienności.
Enjoy!
Po tygodniu spędzonym w "Raju", mogłem z pewnością powiedzieć, że pokochałem to miejsce. Mimo początkowych trudności, odnalazłem się tu bardzo szybko. Filip bardzo dokładnie tłumaczył mi wszystko i wyjaśniał. Podczas pracy widziałem w jego oczach odrobinę żalu. Byłem bardzo ciekawy o co chodziło, jednak bałem się zapytać.
Jeśli chodzi o magię taką, jaka była w kwśd to nie :) Ta historia dzieje się w naszej codzienności.
Enjoy!
Po tygodniu spędzonym w "Raju", mogłem z pewnością powiedzieć, że pokochałem to miejsce. Mimo początkowych trudności, odnalazłem się tu bardzo szybko. Filip bardzo dokładnie tłumaczył mi wszystko i wyjaśniał. Podczas pracy widziałem w jego oczach odrobinę żalu. Byłem bardzo ciekawy o co chodziło, jednak bałem się zapytać.
Kolejny tydzień rozpoczął się bardzo dobrze, gdyby nie mała kłótnia z matką rano, to powiedziałbym że idealnie. Obudziłem się dosyć wcześnie, koło godziny szóstej. Przetarłem moje, jeszcze zaspane, oczy i wstałem na nogi. Ubrałem się w przygotowane wcześniej rzeczy, uporządkowałem pokój i po wymienieniu kilku głośniejszych uwag z moją rodzicielką, wyszedłem z domu. Słońce powoli pojawiało się na horyzoncie, sprawiając, że na niebie pojawiły się czerwone refleksy. Uśmiechnąłem się na ten widok i przyspieszyłem kroku. Świat dookoła wydawał mi się wyjątkowo szczęśliwy. Ptaki wesoło śpiewały, skacząc z gałęzi na gałąź, bezpańskie koty z gracją prężyły swoje chude ciała i kręciły radośnie wąsami. Nawet zwykle ponury kierowca autobusu uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. Mnie samemu udzieliła się taka atmosfera.
Wysiadłem na, już dobrze znanym, przystanku i podskakując ruszyłem do góry drogą. Od razu skierowałem się do głównej stadniny. Zawsze tamtędy przechodziłem, by chodź przez chwilę pooglądać konie "treningowe". Każdego dnia miałem nadzieje, że tajemniczy koń o imieniu Intro, pojawi się w końcu w stadninie. Zżerała mnie ciekawość, jak on może wyglądać i kto jest jego jeźdźcem. Niestety, również dzisiaj go nie było. Westchnąłem ciężko rozczarowany i poszedłem do mniejszej stajni. Przeszedłem przez drzwi, uważając na ciągle nokautujący mnie próg. Przez te kilka dni nabawiłem się już kilku siniaków.
Jak każdego dnia, zacząłem od wyciągnięcia dużego wiadra schowanego w szafie i zacząłem odmierzać paszę dla pierwszego konia. Większość wytycznych znałem już na pamięć, więc spokojnie zacząłem swoją pracę.
Przy wypuszczaniu koni na wybiegi, zawsze towarzyszył mi Filip. Czasem również przychodził w ciągu dnia by zobaczyć jak sobie radzę. Mogę śmiało przyznać, że był zadowolony z moich postępów. Oboje dobrze się dogadywaliśmy, mimo to że był on bardzo skrytą i tajemniczą osobą. Jedyną rzeczą którą się o nim dowiedziałem było to, że ma dziewiętnaście lat. Przez to coraz częściej przyłapywałem się na myśleniu o jego życiu. Pytałem go czasem o rodzinę czy szkołę, ale on zawsze mnie zbywał, co tylko wzmagało moją ciekawość.
Jak co dzień, przystanęliśmy przy płocie. Po chwili spędzonej w ciszy, wreszcie się odezwał:
— Muszę wracać do pracy. Ty lepiej też się dzisiaj przyłóż, państwo Sobesto wracają wieczorem —powiedział i odszedł wolnym krokiem.
Zamyśliłem się. Przez ten cały tydzień nie zawracałem sobie głowy nieobecnością moich pracodawców. Kiedy miałem jakieś pytanie czy potrzeby zawsze zwracałem się do Filipa. Zastanawiałem się gdzie mogli wyjechać. Uznałem w końcu, że to pewnie ma związek z jakimiś interesami. Westchnąłem głośno i również skierowałem się do stajni, by posprzątać boksy.
Oczywiście, jak to zwykle bywa w moim przypadku, kiedy miałem być idealnym pracownikiem, nawaliłem. Postanowiłem wszystko zrobić porządnie, dlatego zamykałem konie troszeczkę dłużej niż zwykle. Źrebaki zawsze zostawiałem na koniec, by mogły się dostatecznie wybiegać. Kiedy zadowolony ze swojej pracy poszedłem po nie, spostrzegłem, że jedna z drewnianych belek tworzących zagrodę osunęła się, otwierając maluchom drogę na wolność. Na szczęście jeden z nich - Erot, był nadal w środku. Odetchnąłem lekko. Niestety po jego bracie nie było śladu.
Szybko zaprowadziłem Erota do boksu i zabierając wiszącą na haczyku bluzę, pognałem przed siebie. Po kilkunastu minutach biegu musiałem się zatrzymać i odetchnąć. Znajdowałem się na polu pełnym kukurydzy, które ciągnęło się jeszcze parę set metrów. Próbowałem dostrzec jakiś ruch dookoła, jednak nic nie zobaczyłem. Zacząłem iść dalej. Poczucie winy zaczęło ściskać mnie od środka. Przed oczami pojawiły mi się rozgniewane i rozczarowane twarze: Filipa oraz państwa Sobesto. Przygryzłem wargę, powstrzymując napływające do oczu łzy. Nienawidziłem tego uczucia. Zawsze starałem się dawać z siebie sto procent, by każdy był ze mnie zadowolony i nie miał żadnych zastrzeżeń.
Kiedy wszedłem na tereny wyjałowione przez liczne pożary, zaczęło się ściemniać. Życie w tym miejscu umarło, co dodawało mu bardzo nieprzyjemny klimat. Do tego nieliczne skupiska żółtej trawy oraz przelatujące mi nad głową kruki sprawiły, że po moich plecach przeszedł dreszcz. Chciałem zawrócić, ale usłyszałem dochodzący z oddali zduszony jęk. Stawiając ostrożnie kroki, skierowałem się w stronę jego źródła. Przy bezlistnych krzakach, coś się poruszyło. Przestraszyłem się i odskoczyłem, potykając się o wystający z ziemi korzeń. Na szczęście zdołałem utrzymać równowagę.
Przełknąłem głośno ślinę i pochylając swoje ciało do przodu, sprawdziłem co się tam czai. Odetchnąłem z ulgą. Mały Atom szarpał się z gałęzią, która zakleszczyła jego nogę pomiędzy grubymi gałęziami.
Zbliżyłem się do niego powoli, by nie spłoszyć uciekiniera. Pogłaskałem go delikatnie po grzbiecie, starając się mu przekazać, że nie zrobię mu krzywdy. Uwolniłem ciało konia z pułapki, równocześnie łapiąc go za uzdę. Wolnym krokiem, starając się dostrzec bezpieczną drogę w mroku, ciągnąłem go do jego domu.
Starałem się przygotować psychicznie na to co mogę zastać na miejscu. Ze straceniem pracy i awanturą już się pogodziłem. Krzyki nie robiły na mnie wrażenia, przyzwyczaiłem się do nich przez wiecznie kłócących się rodziców. Najgorsze dla mnie była świadomość, że kogoś zawiodłem.
Na terenie ośrodka było nienaturalnie cicho. Uznałem to jednak za dobry znak. Miałem nadzieje, że nikt niczego nie zauważył.
— Warto było tak uciekać? — spytałem konia cichutko, prowadząc go przez uśpioną stajnie.
Poklepałem go po grzbiecie i zamknąłem w boksie. Uzupełniłem jeszcze zapasy wody oraz siana i mogłem spokojnie odetchnąć. Zabrałem wszystkie moje rzeczy i wyszedłem z budynku.
Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, poczułem jak ktoś przyciąga mnie do mocnego uścisku. Momentalnie się spiąłem, lecz kiedy usłyszałem łagodny i ciepły głos, uspokoiłem się:
— Dobrze że już jesteś, wszyscy się strasznie o Ciebie martwiliśmy — powiedziała mi wprost do ucha pani Ewa.
— Przepraszam, nie chciałem narobić kłopotu. — Wyswobodziłem się, stanąłem przygarbiony i zapatrzyłem się na moje brudne od błota trampki.
— Ależ kochanie, nic się przecież nie stało. Nie masz się o co martwić. Ogrodzenie miało zostać odnowione już parę tygodniu temu, niestety przez zawody zupełnie o tym, wraz z mężem, zapomnieliśmy. To nie była Twoja wina — powiedziała i rozczochrała moje włosy.
Podniosłem głowę do góry i uśmiechnąłem się. Za jej plecami stały jeszcze dwie osoby. Obie znałem jedynie z widzenia i z plotek. Pierwszą z nich był Adam Sobesto. Pewnie kiedy myślicie o bogaczu, przychodzi wam na myśl stary, gruby i do tego samotny facet, dbający jedynie o siebie i zysk. Jednak pan Adam był tego totalnym przeciwieństwem. Był trzydziestoparoletnim zadbanym mężczyzną, z wysportowanym ciałem. Widać było że znał się na modzie, tak samo jak jego żona.
Drugą osobą, przypatrującą się temu zdarzeniu z lekkim uśmiechem na ustach, był Aleksander, syn moich pracodawców. Był bardzo podobny do swojej matki. Miał bardzo jasne, kręcone włosy i przeraźliwie zielone oczy. Na sobie miał szeroki czarny dres z czerwonymi dodatkami, który zakrywał jego wysportowane ciało. Chodziliśmy razem do szkoły, stąd wiedziałem, że jest ode mnie o rok młodszy. Był dość popularnym, ale spokojnym chłopakiem. Podobno dobrze się uczył i ze wszystkimi się dogadywał, chodź podejrzewałem, że większość ludzi stara się o jego uwagę tylko dlatego, że jest bogaty i przystojny.
Jeszcze raz zlustrowałem go wzrokiem i dostrzegłem w jego dłoni złoty puchar oraz wystający z kieszeni kawałek biało-czerwonej wstążki. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przekręcił lekko głowę w bok i poszerzył swój uśmiech.
— To znaczy, że jutro mam przyjść tak jak zwykle? — Spojrzałem niepewnie na małżeństwo.
— Oczywiście - odpowiedział pan Sobesto. — Lecz teraz chcielibyśmy Cie zaprosić na świętowanie kolejnego sukcesu. Poza tym, pewnie jesteś bardzo zmęczony więc odpoczniesz trochę.
Już miałem odmówić, ale zobaczyłem niemą prośbę w oczach Aleksandra, więc tylko skinąłem głową i poszedłem w ślad za nimi. Nie wiem dlaczego, ale od razu poczułem do niego sympatię. Z natury jestem dość przyjazną osobą, jednak tym razem to było coś innego.
Ulokowaliśmy się wszyscy w salonie. Był to jasny pokój z dużym kominkiem oraz telewizorem. Prócz tego, znajdowała się tu spora półka na książki, kanapa, stolik do kawy i dwa fotele. Państwo Sobesto wyjaśnili mi, że przez ten tydzień byli na zawodach jeździeckich, gdzie ich syn zdobył pierwsze miejsce w konkursie skoków. Pogratulowałem mu i chodź może mi się tylko wydawało, dostrzegłem delikatny rumieniec na jego twarzy. Widać było, że jest skromnym dzieciakiem. Jego rodzice cały czas go zachwalali, a on nieudolnie starał się zmienić temat. Na jego szczęście, monolog który prowadził pan Adam, został przerwany przez dzwonek do drzwi. Kiedy tylko poszedł sprawdzić kto to, pani Ewa postanowiła pójść po szampana.
Zostaliśmy sami. Na początku blondyn przypatrywał mi się z tym samym subtelnym uśmiechem na ustach. W końcu wyciągnął do mnie dłoń i powiedział:
— Mam na imię Aleksander, ale możesz mi mówić Aleks.
Pochwyciłem jego długie, chude palce w swoją, szorstką od pracy, dłoń.
— Marcin.
— Wiem — odparł szybko i znów poszerzył swój uśmiech, pokazując rząd białych i prostych zębów. — Znam Cie ze szkoły.
Zdziwiłem się trochę, że mnie znał. Co prawda miasto nie było duże i większość ludzi się znała, lecz nie widziałem w sobie nic takiego wyjątkowego, żeby chciałoby się mną interesować. Rozmowę przerwał nam powrót jego rodziców. Zauważyłem że nadal ściskam małą, w stosunku do mojej, dłoń Aleksandra, więc czym prędzej ją puściłem i odwróciłem wzrok.
Pan Adam przyniósł ze sobą dwa duże pudełka z pizzą, a jego żona schłodzonego szampana bezalkoholowego. Aleks wytłumaczył mi, że jego rodzina ma bardzo sceptyczne podejście do napojów procentowych. Była to dla mnie miła odmiana.
To był przyjemny wieczór. Z moimi pracodawcami nawiązałem dobry kontakt, za to ich syn była bardzo cichy i tajemniczy. Cały czas przyglądał mi się z nieodgadnioną miną. Kiedy było już dość późno, pożegnałem się grzecznie i wyszedłem na dwór. Odetchnąłem cicho i uśmiechnąłem się. To był dobry dzień.
Jak każdego dnia, zacząłem od wyciągnięcia dużego wiadra schowanego w szafie i zacząłem odmierzać paszę dla pierwszego konia. Większość wytycznych znałem już na pamięć, więc spokojnie zacząłem swoją pracę.
Przy wypuszczaniu koni na wybiegi, zawsze towarzyszył mi Filip. Czasem również przychodził w ciągu dnia by zobaczyć jak sobie radzę. Mogę śmiało przyznać, że był zadowolony z moich postępów. Oboje dobrze się dogadywaliśmy, mimo to że był on bardzo skrytą i tajemniczą osobą. Jedyną rzeczą którą się o nim dowiedziałem było to, że ma dziewiętnaście lat. Przez to coraz częściej przyłapywałem się na myśleniu o jego życiu. Pytałem go czasem o rodzinę czy szkołę, ale on zawsze mnie zbywał, co tylko wzmagało moją ciekawość.
Jak co dzień, przystanęliśmy przy płocie. Po chwili spędzonej w ciszy, wreszcie się odezwał:
— Muszę wracać do pracy. Ty lepiej też się dzisiaj przyłóż, państwo Sobesto wracają wieczorem —powiedział i odszedł wolnym krokiem.
Zamyśliłem się. Przez ten cały tydzień nie zawracałem sobie głowy nieobecnością moich pracodawców. Kiedy miałem jakieś pytanie czy potrzeby zawsze zwracałem się do Filipa. Zastanawiałem się gdzie mogli wyjechać. Uznałem w końcu, że to pewnie ma związek z jakimiś interesami. Westchnąłem głośno i również skierowałem się do stajni, by posprzątać boksy.
Oczywiście, jak to zwykle bywa w moim przypadku, kiedy miałem być idealnym pracownikiem, nawaliłem. Postanowiłem wszystko zrobić porządnie, dlatego zamykałem konie troszeczkę dłużej niż zwykle. Źrebaki zawsze zostawiałem na koniec, by mogły się dostatecznie wybiegać. Kiedy zadowolony ze swojej pracy poszedłem po nie, spostrzegłem, że jedna z drewnianych belek tworzących zagrodę osunęła się, otwierając maluchom drogę na wolność. Na szczęście jeden z nich - Erot, był nadal w środku. Odetchnąłem lekko. Niestety po jego bracie nie było śladu.
Szybko zaprowadziłem Erota do boksu i zabierając wiszącą na haczyku bluzę, pognałem przed siebie. Po kilkunastu minutach biegu musiałem się zatrzymać i odetchnąć. Znajdowałem się na polu pełnym kukurydzy, które ciągnęło się jeszcze parę set metrów. Próbowałem dostrzec jakiś ruch dookoła, jednak nic nie zobaczyłem. Zacząłem iść dalej. Poczucie winy zaczęło ściskać mnie od środka. Przed oczami pojawiły mi się rozgniewane i rozczarowane twarze: Filipa oraz państwa Sobesto. Przygryzłem wargę, powstrzymując napływające do oczu łzy. Nienawidziłem tego uczucia. Zawsze starałem się dawać z siebie sto procent, by każdy był ze mnie zadowolony i nie miał żadnych zastrzeżeń.
Kiedy wszedłem na tereny wyjałowione przez liczne pożary, zaczęło się ściemniać. Życie w tym miejscu umarło, co dodawało mu bardzo nieprzyjemny klimat. Do tego nieliczne skupiska żółtej trawy oraz przelatujące mi nad głową kruki sprawiły, że po moich plecach przeszedł dreszcz. Chciałem zawrócić, ale usłyszałem dochodzący z oddali zduszony jęk. Stawiając ostrożnie kroki, skierowałem się w stronę jego źródła. Przy bezlistnych krzakach, coś się poruszyło. Przestraszyłem się i odskoczyłem, potykając się o wystający z ziemi korzeń. Na szczęście zdołałem utrzymać równowagę.
Przełknąłem głośno ślinę i pochylając swoje ciało do przodu, sprawdziłem co się tam czai. Odetchnąłem z ulgą. Mały Atom szarpał się z gałęzią, która zakleszczyła jego nogę pomiędzy grubymi gałęziami.
Zbliżyłem się do niego powoli, by nie spłoszyć uciekiniera. Pogłaskałem go delikatnie po grzbiecie, starając się mu przekazać, że nie zrobię mu krzywdy. Uwolniłem ciało konia z pułapki, równocześnie łapiąc go za uzdę. Wolnym krokiem, starając się dostrzec bezpieczną drogę w mroku, ciągnąłem go do jego domu.
Starałem się przygotować psychicznie na to co mogę zastać na miejscu. Ze straceniem pracy i awanturą już się pogodziłem. Krzyki nie robiły na mnie wrażenia, przyzwyczaiłem się do nich przez wiecznie kłócących się rodziców. Najgorsze dla mnie była świadomość, że kogoś zawiodłem.
Na terenie ośrodka było nienaturalnie cicho. Uznałem to jednak za dobry znak. Miałem nadzieje, że nikt niczego nie zauważył.
— Warto było tak uciekać? — spytałem konia cichutko, prowadząc go przez uśpioną stajnie.
Poklepałem go po grzbiecie i zamknąłem w boksie. Uzupełniłem jeszcze zapasy wody oraz siana i mogłem spokojnie odetchnąć. Zabrałem wszystkie moje rzeczy i wyszedłem z budynku.
Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, poczułem jak ktoś przyciąga mnie do mocnego uścisku. Momentalnie się spiąłem, lecz kiedy usłyszałem łagodny i ciepły głos, uspokoiłem się:
— Dobrze że już jesteś, wszyscy się strasznie o Ciebie martwiliśmy — powiedziała mi wprost do ucha pani Ewa.
— Przepraszam, nie chciałem narobić kłopotu. — Wyswobodziłem się, stanąłem przygarbiony i zapatrzyłem się na moje brudne od błota trampki.
— Ależ kochanie, nic się przecież nie stało. Nie masz się o co martwić. Ogrodzenie miało zostać odnowione już parę tygodniu temu, niestety przez zawody zupełnie o tym, wraz z mężem, zapomnieliśmy. To nie była Twoja wina — powiedziała i rozczochrała moje włosy.
Podniosłem głowę do góry i uśmiechnąłem się. Za jej plecami stały jeszcze dwie osoby. Obie znałem jedynie z widzenia i z plotek. Pierwszą z nich był Adam Sobesto. Pewnie kiedy myślicie o bogaczu, przychodzi wam na myśl stary, gruby i do tego samotny facet, dbający jedynie o siebie i zysk. Jednak pan Adam był tego totalnym przeciwieństwem. Był trzydziestoparoletnim zadbanym mężczyzną, z wysportowanym ciałem. Widać było że znał się na modzie, tak samo jak jego żona.
Drugą osobą, przypatrującą się temu zdarzeniu z lekkim uśmiechem na ustach, był Aleksander, syn moich pracodawców. Był bardzo podobny do swojej matki. Miał bardzo jasne, kręcone włosy i przeraźliwie zielone oczy. Na sobie miał szeroki czarny dres z czerwonymi dodatkami, który zakrywał jego wysportowane ciało. Chodziliśmy razem do szkoły, stąd wiedziałem, że jest ode mnie o rok młodszy. Był dość popularnym, ale spokojnym chłopakiem. Podobno dobrze się uczył i ze wszystkimi się dogadywał, chodź podejrzewałem, że większość ludzi stara się o jego uwagę tylko dlatego, że jest bogaty i przystojny.
Jeszcze raz zlustrowałem go wzrokiem i dostrzegłem w jego dłoni złoty puchar oraz wystający z kieszeni kawałek biało-czerwonej wstążki. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przekręcił lekko głowę w bok i poszerzył swój uśmiech.
— To znaczy, że jutro mam przyjść tak jak zwykle? — Spojrzałem niepewnie na małżeństwo.
— Oczywiście - odpowiedział pan Sobesto. — Lecz teraz chcielibyśmy Cie zaprosić na świętowanie kolejnego sukcesu. Poza tym, pewnie jesteś bardzo zmęczony więc odpoczniesz trochę.
Już miałem odmówić, ale zobaczyłem niemą prośbę w oczach Aleksandra, więc tylko skinąłem głową i poszedłem w ślad za nimi. Nie wiem dlaczego, ale od razu poczułem do niego sympatię. Z natury jestem dość przyjazną osobą, jednak tym razem to było coś innego.
Ulokowaliśmy się wszyscy w salonie. Był to jasny pokój z dużym kominkiem oraz telewizorem. Prócz tego, znajdowała się tu spora półka na książki, kanapa, stolik do kawy i dwa fotele. Państwo Sobesto wyjaśnili mi, że przez ten tydzień byli na zawodach jeździeckich, gdzie ich syn zdobył pierwsze miejsce w konkursie skoków. Pogratulowałem mu i chodź może mi się tylko wydawało, dostrzegłem delikatny rumieniec na jego twarzy. Widać było, że jest skromnym dzieciakiem. Jego rodzice cały czas go zachwalali, a on nieudolnie starał się zmienić temat. Na jego szczęście, monolog który prowadził pan Adam, został przerwany przez dzwonek do drzwi. Kiedy tylko poszedł sprawdzić kto to, pani Ewa postanowiła pójść po szampana.
Zostaliśmy sami. Na początku blondyn przypatrywał mi się z tym samym subtelnym uśmiechem na ustach. W końcu wyciągnął do mnie dłoń i powiedział:
— Mam na imię Aleksander, ale możesz mi mówić Aleks.
Pochwyciłem jego długie, chude palce w swoją, szorstką od pracy, dłoń.
— Marcin.
— Wiem — odparł szybko i znów poszerzył swój uśmiech, pokazując rząd białych i prostych zębów. — Znam Cie ze szkoły.
Zdziwiłem się trochę, że mnie znał. Co prawda miasto nie było duże i większość ludzi się znała, lecz nie widziałem w sobie nic takiego wyjątkowego, żeby chciałoby się mną interesować. Rozmowę przerwał nam powrót jego rodziców. Zauważyłem że nadal ściskam małą, w stosunku do mojej, dłoń Aleksandra, więc czym prędzej ją puściłem i odwróciłem wzrok.
Pan Adam przyniósł ze sobą dwa duże pudełka z pizzą, a jego żona schłodzonego szampana bezalkoholowego. Aleks wytłumaczył mi, że jego rodzina ma bardzo sceptyczne podejście do napojów procentowych. Była to dla mnie miła odmiana.
To był przyjemny wieczór. Z moimi pracodawcami nawiązałem dobry kontakt, za to ich syn była bardzo cichy i tajemniczy. Cały czas przyglądał mi się z nieodgadnioną miną. Kiedy było już dość późno, pożegnałem się grzecznie i wyszedłem na dwór. Odetchnąłem cicho i uśmiechnąłem się. To był dobry dzień.
Ojj., czuje Romansik., ^^
OdpowiedzUsuńMega., <3
bardzo fajny rozdział, lekki, przyjemnie się czytało. idę dalej :3
OdpowiedzUsuńlove&peace
paranoja
Witam,
OdpowiedzUsuńświetnie sobie radzi w tej stadninie, cos mam wrażenie, że Aleksander jest nim zainteresowany, uczcili jego sukces ale czemu nie było z nimi Filipa...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia