Tak więc mamy rozdział pierwszy. To opowiadanie jest całkiem nowe, wiec dużo bardziej wymagające. Dodając do tego szkołę i td, nie spodziewajcie się aktualizacji co kilka dni. :)) Mam nadzieje że Marcin przypadnie Wam do gustu :) http://sketchtoy.com/52111913#_=_ (podziwiam ludzi którzy potrafią coś ładnego narysować w tym programie). Enjoy! :)
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden i ... Dryń! Rozbrzmiał ostatni dzwonek, uwalniając szczęśliwych uczniów od ostatnich, w tym roku, zajęć. Z ulgą podniosłem się z krzesła i zacząłem pakować swoje rzeczy do torby.
— Z chłopakami idziemy na boisko, pograć trochę. Idziesz z nami? — spytał Łukasz, jeden z moich szkolnych przyjaciół.
Był to chłopak którego wszędzie było pełno. Zawsze potrafił każdego rozśmieszyć, ale był też bardzo bezpośredni, co nie raz ściągało na niego kłopoty. Zawadiacki uśmiech nigdy nie schodził z jego twarzy, tak samo jak lekkie rumieńce, które dodawały mu uroku. Miał duże czekoladowe oczy oraz krótko obcięte włosy w tym samym kolorze. Dodatkowo zwykle miał na sobie kolorowe ubrania gdyż uważał, że odzwierciedlają jego szaloną dusze.
— Nie mogę. Nieoficjalnie zaczynam dzisiaj pracę u państwa Sobesto. Nie chce się spóźnić — powiedziałem szczerze.
— Szkoda. Mam nadzieje, że wyrwiesz się w przyszłym tygodniu. — Wyszczerzył się i pociągnął mnie w stronę drzwi.
— Wiesz jak jest, nie mogę z tego zrezygnować — burknąłem ponuro, zabierając wszystkie, pozostawione w szafce, rzeczy. Nasza szkoła nie była duża, tak samo jak miasto, jednak była bardzo dobrze wyposażona.
— Wiem. — Łukasz spojrzał na mnie ze współczuciem w oczach. — Pamiętaj że zawsze możesz na mnie liczyć. Byłem mu wdzięczny za te słowa. Był jednym z niewielu ludzi którym mogłem zaufać w każdej sprawie.
— Dzięki.
Zabrałem z szafki jeszcze sweter oraz klucze do domu i poszedłem za moim przyjacielem ku wyjściu. Przy dziedzińcu pożegnaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę.
Nasza szkoła mieściła się w starym, troszkę zaniedbanym, budynku. Został wykonany w tylu gotyckim, dlatego gdy pierwszy raz go zobaczyłem, bałem się, że stare i pomarszczone zakonnice będą zmuszać nas do modlenia się i czytania pisma świętego na każdym kroku. Na szczęście, wtedy nauczyłem się, że pozory mylą i nie należy oceniać niczego po wyglądzie.
Większość osób już dawno opuściła teren placówki, przez co mogłem bez zbędnego rozgardiaszu wrócić do domu.
Przemierzałem wiecznie spokojne ulice miasta. Ludzie byli tu pomocni i przyjaźnie nastawiani. Jednak, zdarzały się wyjątki.
Stanąłem przed dużymi żelaznymi drzwiami, które popchnąłem mocno. Od razu do moich nozdrzy dotarł odór papierosów i alkoholu. Nienawidziłem tego miejsca. Szybko przemierzyłem rozpadające się schody.
Drzwi do mojego domu były otwarte. Nie zdziwiło mnie to. Moi rodzice nie byli porządnymi, podręcznikowymi opiekunami. We wspomnieniach zawszę widzę ojca z wielkim brzuchem i pijackim szerokim uśmiechem. Już wtedy go nie znosiłem. W ogóle nie byłem do niego podobny. Miałem nieco niesforne kruczoczarne włosy z krótką grzywką, którą zwykle zaczesywałem do góry bądź do tyłu. On natomiast, gdy jeszcze miał jakieś włosy, były one brązowe i zwijały się przy końcach, a jego czarne, puste oczy były przeciwieństwem moich, błękitnych. Nawet postura nas dzieliła. Byłem wysoki oraz szczupły, przez to często myślałem czy tak naprawdę jestem jego synem. Po mojej matce mogłem się wszystkiego spodziewać. Robiła dla niego wszystko, nie ważne jaką absurdalną zachciankę sobie wymyślił. Irytowało mnie to. Nie miałem z nią dobrego kontaktu, ale często, zamiast postawić mu się, bo wiedziała, że to co robi jest złe, po prostu udawała że tego nie widzi.
Byłem jej odbiciem lustrzanym. Również miała czarne włosy, jednak jej kosmyki falowały się, a jej oczy były jeszcze ciemniejsze.
Przeszedłem przez ciemny korytarz, wprost do drugich drzwi po prawej za którymi znajdował się mój pokój. Było to jasne pomieszczenie, ubogie w ozdoby. Jedynie na ścianach wisiały plakaty polskich sportowców. Oprócz tego, znajdował się w nim stary powycierany tapczan, drewniane biurko, wraz z krzesłem oraz szafa na ubrania.
Szybko przebrałem się w wygodniejsze spodnie i koszulkę, wziąłem leżące na stole jabłko i wyszedłem na dwór. Musiałem dotrzeć to pobliskiego przystanku. Większość drogi przebiegłem, gdyż autobus jeżdżący na obrzeża miasta odjeżdżał co godzinę, a nie chciałem się spóźnić.
Przybyłem akurat wtedy, gdy podjeżdżał. Zdyszany wszedłem do środka i zająłem miejsce przy oknie. Podróż spędziłem przyjemnie, oglądając zmieniający się krajobraz oraz odgryzając kolejne kawałki owocu.
W końcu wysiadłem na dość obskurnym przystanku, przeciągnąłem się i ruszyłem drogą w stronę mojego nowego miejsca pracy. Byłem pozytywnie nastawiony, jutro kończyliśmy rok szkolny uroczystym apelem, a wakacje zapowiadały się całkiem dobrze, mimo że pracowicie.
Po kilkunastu minutach zobaczył w oddali początek kompleksu. Już z daleka widać było ogromny, drewniany dom. Zdziwiłem się dlatego, że była to najbardziej zamożna rodzina w okolicy, a budynek wyglądał skromnie.
Przeszedłem przez bramę, nad którą wisiał szyld z nazwą ośrodka jeździeckiego "Paradise". Wkroczyłem na jego teren. Oprócz domu, znajdującego się na przedzie, można było dostrzec rozległe wybiegi dla koni. Większość była pusta, lecz naliczyłem siedem wierzchowców biegających po nich wolno.
Ruszyłem drogą prowadzącą na werandę i zadzwoniłem do drzwi. Po chwili ujrzałem bardzo ładną kobietę, z kręconymi blond włosach, niebieskimi oczami oraz z długimi nogami. Była ubrana w strój jeździecki. Miała beżowe spodnie z grubszym materiałem na wewnętrznej stronie ud oraz koszule w kratkę włożoną w spodnie.
— Dzień dobry. Miałem się dzisiaj zgłosić. Nazywam się Marcin Wieczorek.
Kobieta uśmiechnęła się i powiedziała:
— Witaj. Czekałam na Ciebie. Nazywam się Ewa Sobesto i jestem właścicielką tego ośrodka. Chodź, zaprowadzę Cie do Filipa, który zajmuje się całym tym terenem. On przydzieli Ci pracę.
Poszedłem za nią w głąb domu. Przeszliśmy przez korytarz, wchodząc do eleganckiego salonu urządzonego w nowoczesnym stylu. Diametralnie się to różniło od zewnętrznego wyglądu. Wyszliśmy na dwór, przez drzwi balkonowe. Stanąłem na drewniany tarasie, na którym znajdował się wiklinowy stół do kawy oraz cztery krzesła do kompletu. Z tego miejsca mogłem zobaczyć całą stadninę. Na środku stała duża, wyglądająca na nową, stajnia, a obok niej znajdowała się druga, dużo mniejsza. Na drzwiach pierwszej z nich, dużymi błyszczącymi literami było napisane: "Siódmego dnia Bóg pomyślał; "Stworzę jeszcze połączenie nieba i ziemi" i stworzył konia w galopie. "
Oprócz tego, oraz wieloakrowych* wybiegów, był zamknięty i zadaszony wybieg do ujeżdżania zwierząt oraz przybudówka w której, jak później się dowiedziałem, były wszystkie sprzęty potrzebne przy oporządzaniu koni i utrzymywaniu ośrodka.
Skierowaliśmy się w dół, prosto do dużej stajni. Mogłem teraz dokładnie obejrzeć malowidło na ścianie. Poza napisem były też rysunki koni. Nigdy nie czułem jakiejś głębszej więzi ze zwierzętami, ale spodobał mi się ten klimat.
Budynek w środku nie przypominał tych klasycznych stajni z filmów. Była czysta, jasna oraz panowała w niej przyjemna atmosfera. Konie cichutko postukiwały swoimi podkowami, rżały wesoło do siebie nawzajem lub odpoczywały w spokoju.
Przemknąłem po każdym z nich wzrokiem. Wszystkie były rasowe, to zauważyłem na pierwszy rzut oka. Biła od nich majestatyczność.
Poszedłem za panią Ewą w głąb budynku. Przy każdym boksie było napisane imię konia, jaką ma dietę czy zalecenia, a poniżej wisiały rozety. Było ich mnóstwo! W każdym kolorze i wielkości. Starałem się wyróżnić tego, który ma ich najwięcej. W końcu znalazłem. Koń nazywam się Intro, jednak nie było go w zagrodzie. Zamiast niego, był tam wysoki i dość umięśniony chłopak. Jego włosy przechodziły z ciemnego rudego w brąz co dawało bardzo ciekawy efekt. Ubrany był jedynie w dżinsowe ogrodniczki oraz bejsbolówkę założoną tył na przód. Sprzątał, zamiatając starą ściółkę z podłogi.
Gdy nas zobaczył, zatrzymał się i uśmiechnął.
— Dzień dobry — przywitał się.
Jego głos był niski i przyjemny dla ucha. Odwzajemniłem uśmiech.
— Przyprowadziłam Ci nowego pomocnika. Pokaż mu co i jak. Niech się dzisiaj trochę zaaklimatyzuje — powiedziała pani Ewa spoglądając na zegarek założony na lewej ręce. — Ja muszę już iść, jestem już spóźniona, także powodzenia.
Puściła jeszcze oko do Filipa i wyszła główną bramą.
Przeczesałem nerwowo włosy palcami.
— Nie będę Cie zapoznawać z pracą tutaj, gdyż to należy do moich obowiązków. Będziesz się zajmować drugą, mniejszą stajnią, gdzie trzymamy źrebaki, klacze w ciąży czy stare konie — tłumaczył wychodząc z boksu i go zamykając.
Ręką wskazał mi drugie, boczne wyjście z budynku. Wyszedłem przez nie potykając się o próg. Usłyszałem cichy chichot gdy zbierałem swoje obolałe ciało z podłogi. Brunet podał mi rękę i pomógł mi wstać.
— Musisz uważać, pełno jest tu takich miejsc.
Znaleźliśmy się w drugiej stajni. Ta była mniej profesjonalna, ale przez to dużo przytulniejsza
— Macie jakieś źrebaki? — spytałem autentycznie zainteresowany.
— Dwóch rocznych, ale za miesiąc powinien się pojawić kolejny — powiedział podchodząc do jednego z wybiegów. - Masz tu pod opieką dziesięć koni. W tym dwa roczne o których mówiłem, jedną klaczkę w ciąży i siedem starych. Wyjaśnię Ci teraz co należy do Twoich obowiązków. Podstawową rzeczą kiedy przychodzisz do stadniny jest oczywiście przygotowanie potrzebnego sprzętu jak węże, szczotki czy wiadra. Wszystko musi być czyste i schludne. Przy każdym boksie, jak może już zauważyłeś, jest przywieszona kartka z wymogami odżywczymi i pielęgnacyjnymi. Każdy koń ma osobną, specjalnie dobraną, dietę.
Przeszliśmy do pomieszczenia gdzie były narzędzia i ekwipunek. Filip wskazał dłonią na cztery duże worki leżące pod ścianą. Kiedy mówił, wyglądał bardzo profesjonalnie i dumnie.
— Masz dokładnie rozpisane proporcję, więc myślę, że nie będzie z tym problemu. Wodę bierzemy z pobliskiego zbiornika. Zainstalowano cztery miejsca z których możemy ją pobierać, to jest przy każdym wyjściu ze stajen.
Wyszliśmy z kantorka oraz z budynku. Ujrzałem znowu pełno rozległych wybiegów.
— Od pół, do godziny po podaniu pożywienia, wypuszczamy konie na łąki. Jak to robimy, też masz ściśle opisane. Młode źrebaki muszą być odizolowane od reszty, gdyż potrzebują one miejsca do rozwoju, tak samo jak stare konie pragną odpoczynku. Wyjaśnię Ci wszystko później, w praktyce. Dzisiaj to będą tylko luźny ogół. W każdym razie, kiedy już wszystkie znajdą się na wolnej przestrzeni, czyścimy boksy. Oczywiście mamy też przerwę. Państwo Sobesto są bardzo hojni i życzliwi, więc zapewnią Ci wszystko czego będziesz potrzebować. Zliczając w to jedzenie czy picie, ale też ubranie. Wracając do tematu, popołudniu pielęgnujemy każdego konia. Robiąc to codziennie nie jest z tym zbyt wiele problemu. Głównie trzeba je wyczesać. Robimy to tuż przed zamknięciem ich na noc. Po tym musimy im tylko zapewnić wodę i siano. Możemy poruszać się po całym kompleksie, włączając w to dom naszych pracodawców.
Zatrzymaliśmy się przy płocie który odgradzał pastwisko od placu. Filip oparł się o niego i popatrzył mi w oczy.
— Jeśli się będziesz dobrze zachował i sumiennie wykonywał swoje obowiązki, to będzie Ci tu naprawdę bardzo dobrze. Państwo Sobesto to wspaniali ludzie. Musisz tylko przestrzegać panujących tutaj zasad.
Przez chwilę panowała między nami ciążąca cisza. Zapatrzyłem się w jego głębokie zielone oczy, których nie mogłem wcześniej dojrzeć. Dostrzegłem w nich na samym porządku upór który potem dał upust sympatii. Uśmiechnął się lekko i powiedział:
— Możesz jeszcze się tu trochę pokręcić. Na dzisiejszy dzień to tyle. Jutro przejdziesz test praktyczny — zaśmiał się. — Muszę już wracać do pracy. Miło było Cie poznać.
Wyciągnął do mnie dłoń którą uścisnąłem. Chwile później mogłem bezkarnie obserwować go od tyłu. Przejechałem wzrokiem po jego odsłoniętych ramionach, kierując się niżej. Otrząsnąłem się. Nie wyciągnąłem konsekwencji ze swojego zachowania, uznałem, że to tylko chwilowa fascynacją, że zainteresowanie chłopakami przejdzie mi szybciej niż przyszło, w końcu jeszcze dojrzewałem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się myliłem...
masz literówkę w tym zdaniu., "Został wykonany w tylu gotyckim, dlatego ..."
OdpowiedzUsuńJakoś tak mało porywający rozdział., Ale nadal czekam na inne., ^^
więcej., takiej jakiejś tajemnicy., daj albo coś., :3
żebym czekała z niecierpliwością na następne., ^^
Też chciałam zwrócić uwagę na literówkę , ale to już nie potrzebne. Rozdział jak to jest zazwyczaj z pierwszymi rozdziałami nie jest megaciekawy ale w końcu wprowadzenie musi być. Czekam z niecierpliwością na kolejny.
OdpowiedzUsuńWenuśki kochana
Priori
PS Będzie tu jakaś magia?
coz, sama wylapalam okolo 10 bledow, ale z telefonu pisze, wiec nie chce mi sie wypisywac. ;) ogolnie mi sie bardzo podoba, dobrze ze nie ma jeszcze akcji bo najpierw trzeba sie zapoznac z ludzmi, miejscem i czasem wydarzen c:
OdpowiedzUsuńlove&peace,
paranoja
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniały, czyżby Marcinowi spodobał się Filip?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Baardzo słabe imiona, a tak jest okej :D
OdpowiedzUsuń